- Dlaczego my się w ogóle rozstaliśmy? - zapytał mnie ostatnio Ł. w przerwie między kęsami burgera.
Akurat rozmawialiśmy o znajomych parach, tych szczęśliwych, zgodnych i dobranych, ale też tych mniej udanych, męczących się ze sobą z niewiadomych przyczyn.
Kiedy jeszcze byliśmy razem, należeliśmy zdecydowanie do tych pierwszych. Byliśmy dobrą, zgraną drużyną, rzadko zdarzało nam się kłócić, a jeśli już to robiliśmy, to złość szybko nam przechodziła i wszystko wracało do normy. Dużo rozmawialiśmy, dużo czasu spędzaliśmy razem, ale i nie narzekaliśmy zbytnio, gdy to drugie chciało wyjść gdzieś samemu. W gruncie rzeczy było dobrze.
I muszę przyznać, że Ł. na chwilę mnie skonfundował tym swoim pytaniem. Do tego stopnia, że musiałam na chwilę wyjść do toalety i dokładnie to sobie przemyśleć.
Przemyślałam i doszłam do następujących wniosków.
Po naszym pierwszym rozstaniu coś się zmieniło. Głównie dlatego, że ja przestałam się przejmować, co on sobie pomyśli, a co za tym idzie, łagodzić mój wizerunek i opinie ze względu na niego. On nie do końca był z tego zadowolony, a ja nie do końca byłam gotowa wrócić do tego, jak było kiedyś. No i tak żyliśmy sobie, nadal zgodnie i w miarę szczęśliwie, ale gdzieś tam, w środku, wiedziałam, że to na dłuższą metę może być trudne. On lubił mnie taką, jaka byłam kiedys (czyli bardziej ugodową), ja wolałam - i nadal wolę - taką, jaka jestem teraz. Pomijając już kwestię innych priorytetów i pomysłów na życie, tego nie dało się pogodzić.
Myślę, że są ludzie, którzy są w stanie dla związku zrobić i poświęcić wiele. Tacy, którym nie przeszkadza to, że mają odrobinę mniej wolności, bo wolność jest niewielką ceną za bycie z kimś, kogo kochają. Wcale nie uważam, że jest w tym coś złego. Wiadomo, różni ludzie, różne potrzeby.
Moje są inne. Należę chyba do takich ludzi, o jakich mowa w tym artykule z WO. Jego autorka pisze: "Im osoba ma bardziej samowystarczalną naturę, tym życie w pojedynkę bardziej jej służy." I dodaje, że tacy ludzie mają w sobie mniej negatywnych emocji, kiedy są sami.
Coś jest na rzeczy. Zauważyłam, że odkąd podjęłam decyzję o rozstaniu z Ł., czuję się spokojniejsza, mniej nerwowa i zestresowana. I to utwierdza mnie w przekonaniu, że to była dobra decyzja.
Nie jestem pewna, jak wiele mogłabym poświęcić dla bycia z kimś. WS tej chwili mam wrażenie, że związek pozwala mi się rozwijać; mamy wspólne cele, do których dążymy razem, on ma swoje osobiste, i ja mam swoje, i w tych nawzajem się wspieramy i nie wchodzimy sobie za bardzo w drogę. Teraz na przykład w niedzielę wyjeżdżam na miesiąc (będę wracać do domu na weekendy); C. trochę zrzędzi, ale wie, że to coś czego przeskoczyć się nie da, taka jest droga do celu i już. Trzeba z tym żyć.
ReplyDeleteGdyby zamiast tego powstrzymywał mnie przed tym, nie wiem, jak bym to zniosła...