Jak ja się cieszę, że już się kończy!
Zaczęło się dobrze, ale w środę wieczorem jakiś szczeniak ukradł mi telefon, wyrywając mi go z ręki praktycznie tuż pod domem. Nie zdążyłam się nim nawet nacieszyć, miałam go raptem 4 miesiące, a ubezpieczenie odwołałam, bo skoro nic złego się nie stało podczas mojej podróży po Syberii, to cóż się może stać w cywilizowanym Londynie?
Ech, ludzka naiwności...
Do późnej nocy siedziałam z policjantami, którzy spisywali moje zeznania, więc następnego dnia byłam zbyt wykończona, by wybrać się na metalowe karaoke, na które bardzo się cieszyłam. No i musiałam kupić nowy telefon. Nie jest tak dobry jak ten, który mi ukradziono, ale wydaje się całkiem przyzwoity. Za takie pieniądze, lepiej żeby był!
Dziś rano przypaliłam się żelazkiem (brawo ja!) i upuściłam moje śniadanie (pieczone jajka z fetą) na podłogę. W efekcie musiałam uprzątnąć bajzel złożony z kawałków jedzenia wymieszanych z odłamkami ceramiki, więc spóźniłam się do pracy (brawo po raz drugi!).
O tak, cieszę się, że ten tydzień się kończy. Może dla własnego bezpieczeństwa powinnam spędzić weekend w domu.
Czy macie takie tygodnie, kiedy wszystko Wam się sypie? Czy wierzycie, że jest jakiś limit pecha, którego człowiek może mieć w krótkim okresie czasu, bo jeśli będzie go za dużo, to równowaga zostanie zachwiana? Mam nadzieję, że tak właśnie jest! Teraz potrzebuję tylko tego, żeby coś mi się udało. Albo przynajmniej żeby udało mi się nic nie spieprzyć, nie uszkodzić się i nie zgubić niczego cennego przez jakiś czas.
I jak, życie, myślisz, że da się to załatwić?
"Nieszczęścia chodzą parami" i takie tam... Tak to już jest, że jak coś nie idzie, to od razu na całej linii. Znam to, znam; niestety...
ReplyDeletePamiętaj, musi być gorzej, żeby mogło być lepiej. Mam nadzieję, że kolejny tydzień będzie obfitował w pozytywy :)