Wednesday 29 March 2017

Syndrom niespokojnych nóg.

Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota, żeby zrobić sobie urlop od rzeczywistości i wyruszyć na przygodę.

Tu, gdzie aktualnie mieszkam, to dość popularny zwyczaj, ale w moich rodzinnych stronach mało kto mógł sobie pozwolić na roczną przerwę między studiami czy szkołą a szukaniem pracy. Ktoś, kto urodził się w przeciętnej (czytaj: nieszczególnie bogatej) rodzinie, myślał raczej o tym, żeby od razu rzucić się w wir poszukiwania zatrudnienia. A jak już je znalazł, trzymał się go rękami i nogami, bo bezrobocie, wiadomo, więc czuł się szczęściarzem, że w ogóle coś złapał. Podróże? Jakie podróże? Może tydzień na plaży w Egipcie, jak dobrze pójdzie. Trzy albo cztery tygodnie wolnego? Zapomnij, możesz od razu złożyć wymówienie. A do tego wszystkiego dochodzi presja społeczeństwa, żeby się ustatkować, znaleźć męża/żonę, mieć dzieci...

W skrócie, jak już awansujesz na poważnego dorosłego, masz marne szanse na poważną przygodę. 

Zawsze trochę zazdrościłam ludziom, którzy robią szalone rzeczy. No wiecie, tym, którzy rzucają robotę i jadą do Malawi budować sierocińce, albo przemierzać Azję na osiołku, albo coś w tym rodzaju. W porównaniu z takimi akcjami moja szalona przygoda wcale nie wydaje się tak szalona. 

Bo widzicie, bardzo chciałabym przejechać się na rowerze od Land's End do John o' Groats. Sama.

Patrząc z szerszej perspektywy, te 1407 kilometrów to nic wielkiego. Da się to zrobić w dwa tygodnie, nie spiesząc się specjalnie, albo nawet mniej, jeśli pedałujesz ostro. Najtrudniejszym wyzwaniem dla mnie jest znalezienie czasu. Bo tak się składa, że zawsze mam już jakieś inne plany, a urlopu mało, oj, mało...

Ale obiecałam sobie, że zrobię to przed czterdziestymi urodzinami. 

lejog
Trasa, znana w skrócie jako LEJOG, jest jedną z najpopularniejszych długodystansowych przejażdżek w Wielkiej Brytanii i prowadzi od najdalej wysuniętego na południowy zachód krańca po ten wysunięty na północny wschód. Zazwyczaj dobrze sobie radzę z planowaniem, ale tak długiej przejażdżki jeszcze sobie nie urządzałam, więc trochę wymiękam. Nawet myśl o pakowaniu mnie przeraża. Co wziąć? Ile czego? Po co? Co zostawić? Spać w namiocie (raczej nie) czy może w lokalnych hostelach (to zdecydowanie lepsza opcja)? Kiedy najlepiej jechać? Czy powinnam pedałować jak szalona, czy raczej nie spieszyć się i podziwiać widoki? Czy zrobić to dla frajdy, czy zebrać przy okazji trochę pieniędzy na cele dobroczynne? Tye pytań, tyle rzeczy do ogarnięcia.
Dla mnie największym wyzwanniem jest fakt, że chcę to zrobić sama. Bardzo lubię podróżować solo, ale długa przejażdżka rowerowa to zupełnie inna historia. Trzeba być wyjątkowo upartym, żeby pedałować nawet wtedy, gdy jest się zmęczonym. Żeby wsiąść na rower mimo protestów obolałego tyłka. Żeby rozwiązywać problemy, które niechybnie muszą się pojawić, bez czyjejkolwiek pomocy. Tak, trochę to straszne. Ale i ekscytujące trochę. 
Jedno jest pewne: prędzej czy później zepnę się i to zrobię. Bo choć dla niektórych to małe piwo, dla mnie byłoby to nieliche osiągnięcie.
Wychodzi na to, że wszystko jest kwestią perspektywy.

1 comment: