Wednesday 21 March 2012

O radości płynącej z czytania słów kilka

Odkąd pamiętam, odczuwam ogromny głód słowa pisanego. Rodzina zgodnie utrzymuje, że już jako czterolatka czytałam płynnie, bez sylabizowania i zatrzymywania się, by dokładniej zbadać literę czy słowo, a ja nie mam powodów, by im nie wierzyć. Wprawiałam się podobno na książeczkach dla dzieci oraz... niemieckich katalogach z wysyłkową modą, które namiętnie składowała moja babcia. Idąc z mamą na spacer, czytałam wszystko, od sklepowych szyldów po napisy na murach. Tak, te niecenzuralne też. Podejrzewam, że musialo to byc dość zabawne dla wszystkich, może z wyjątkiem mojej mamy, która pewnie niejednokrotnie marzyła o tym, by zapaść się pod ziemię.

Bylam częstym gościem w szkolnej bibliotece, ale wkrótce przestała mi ona wystarczać i zapisałam się do lokalnej, publicznej, a potem do jeszcze jednej. Potrafiłam pochłonąć 3-4 ksiązki w tydzień. Jeśli się nad tym zastanowić, nadal potrafię. Tu, na obczyźnie, też korzystam z bibliotek. Znajomość angielskiego jest moim błogosławieństwem.

Czytam prawie wszystko, od science fiction po współczesną beletrystykę, od biografii osób, które mnie interesują, po dobry horror, od kryminału po literaturę popularnonaukową. Treść jest, oczywiście, najważniejsza, ale niemal równie istotne są słowa, ich dobór, sposób, w jaki splatają się ze sobą w zdania. Są książki, które właśnie dzieki językowi, jakim zostały napisane, mają niezwykłą moc. Sa i takie, które tracą impet przez marne pióro autora. Nawet takie książki doczytuję jednak do końca. Wyjątkiem był "Zmierzch", który podsunęła mi koleżanka. Dobrnęłam gdzieś do sześćdziesiątej strony i zrezygnowałam. Wciąż nie rozumiem popularności tej serii, choć pewnie gdybym miala 14 czy 15 lat, bylabym nią zachwycona.

Wiem, że nie powinno mi byc żal ludzi, którzy nie czytają, ale jednak jest. Nigdy nie odwiedzą tych wszystkich światów, nie poznają całej rzeszy niezwykłych postaci, nie dadzą się porwać prądowi historii. Ich wybór, wiem, ale zastanawiam się, czy wiedzą, jak wiele tracą.

Ja karmię się słowem pisanym, jest mi potrzebne do życia jak powietrze. I pewnie kiedy przyjdzie mi umrzeć, wyzionę ducha z książką w reku.

To wcale nie byłaby taka zła śmierć.