Wednesday 30 November 2016

O zbrodni, pożądaniu i niebezpiecznych związkach. "Drugie Życie", S. J. Watson.

Psychologiczne thrillery zyskały ostatnimi czasy na popularności dzięki tytułom takim jak "Zaginiona Dziewczyna" Gillian Flynn czy "Dziewczyna z pociągu" Pauli Hawkins. Większość książek z tego gatunku jest przeciętna i nie zapada w pamięć; zdarzają się jednak też i wciągające i dobre. A od czasu do czasu pojawia się coś tak dobrego, że trudno się oderwać od czytania.

Moim zdaniem, "Drugie Życie" S. J Watsona należy do tej ostatniej kategorii.

Życie Julii, choć nieszczególnie ekscytujące, jest dobre: kochający mąż, nastoletni syn, przytulny dom. Wszystko się zmienia, gdy jej ukochana młodsza siostra, Kate, zostaje zamordowana. Kiedy śledztwo policji nie przynosi rezultatów, Julia decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce. Gdy dowiaduje się, że jej siostra korzystała ze stron internetowych, by umawiać się na seks z przypadkowymi nieznajomymi, podąża za tym tropem i zagłębia się coraz bardziej w nieznany jej, mroczny i niebezpieczny świat...

Julia zaczyna prowadzić podwójne życie. I wkrótce może stracić oba.

Druga powieść S. J. Watsona jest równie dobra jak jego debiut, "Zanim Zasnę", przerobiony w 2014 w nieszczególnie udany film. Wciągająca historia, ciekawy, choć może nie do końca zaskakujący zwrot akcji pod koniec, oraz dobrze zarysowane postaci, którymi czasem aż chciałoby się potrząsnąć, by otworzyć im oczy na prawdę, czynią z "Drugiego Życia" książkę, po którą miłośnicy thrillerów psychologicznych zdecydowanie powinni sięgnąć. Pewnie, niektórym może się wydawać zbyt podobna do innych powieści dostępnych na rynku, ale prawda jest taka, że trudno o kompletnie nowatorski pomysł, gdy rzeczywistość często przyćmiewa fikcję, jeśli idzie o pokręcone scenariusze.

Mnie "Drugie Życie" wciągnęło od pierwszych stron i myślę, że większość fanów gatunku też wciągnie.

W Polsce książka ukazała się w czerwcu 2016 roku nakładem Wydawnictwa Sonia Draga.


Tuesday 22 November 2016

Najlepsze (i najgorsze) powody, żeby zrobić sobie tatuaż.

Wiem, wiem, miałam napisać tę notkę w zeszłym tygodniu, ale moje życie zawodowe się, delikatnie mówiąc, popieprzyło, więc byłam zajęta walką z rozczarowaniem i wściekłością. Nie było łatwo, ale z pomocą sporych ilości wódki, znakomitej muzyki na żywo i dobrego towarzystwa w końcu się udało.

No to lecimy.

Minął tydzień, odkąd zrobiłam mój najnowszy tatuaż. Czy może raczej tatuaże, bo mam jeden na każdej stopie. To staroskandynawskie symbole, Vegvisir - kompas runiczny, dzięki któremu, mam nadzieję, nigdy się nie zgubię - i Aegishjalmur, czyli tarcza algizowa, która ma mnie chronić. Zrobiłam je w łódzkim studio Sigil na pamiątkę (wspaniałego skądinąd) koncertu Wardruny. Tego samego dnia leciałam do domu, więc bałam się, że stopy spuchną mi tak, że nie będę w stanie założyć butów, ale na szczęście nie było tak źle. Wbrew wszystkim strasznym opowieściom, których się  naczytałam, tatuaże goją się dobrze i szybko. Jeśli zastanawiasz się nad tatuażem na stopie, przygotuj się, że będzie trochę bolało, ale nie jest to ból nie do zniesienia, więc warto zagryźć zęby i wytrzymać.

W każdym razie, leżąc i cierpiąc, zdałam sobie sprawę, że to mój pierwszy tatuaż z głębszym znaczeniem. Pozostałe trzy zrobiłam głównie ze względów estetycznych. Na ramieniu mam kwiat rododendronu, którym zakryłam spaprany tribal, pozostałość po szalonej młodości (okazuje się, że w mowie kwiatów rododendron oznacza "uwaga, nie podchodź bliżej", więc wszystko się zgadza). Na udzie mam kompozycję, którą można by w skrócie nazwać hołdem dla rowerowania, a na plecach jeszcze niedokończony tatuaż inspirowany cyklem wiedźmińskim, do którego pałam ogromną miłością.


Mój najnowszy nabytek i początek wiedźmińskich pleców


I choć wszystkie one są dla mnie ważne, żaden z nich nie był robiony z myślą o głębszym znaczeniu.

 Nie kupuję całej tej filozofii, według której nie powinno się zdobić ciała tatuażami, o ile nie mają one szczególnego znaczenia. Jeśli chcesz mieć na skórze coś, co zwyczajnie Ci się podoba i wygląda fajnie, nie ma w tym nic złego. Wychodzę z założenia, że prawie każdy powód, żeby zrobić sobie tatuaż, jest dobry.

Ale jest też kilka powodów, które zdecydowanie dobre nie są. A więc lepiej się nie tatuować, jeśli:

przegrałeś zakład albo ktoś Cię namawia, a Ty nie jesteś pewny, czy tego chcesz;
wszyscy Twoi znajomi mają tatuaże i nie chcesz być jedyną osobą w Twoim kręgu znajomych, która ich nie ma;
chcesz wytatuować sobie imię swojego Kochania/Słoneczka/Misia-Pysia (spoiler: to nie jest dobry pomysł);
chcesz mieć tatuaż, ale nie stać Cię na przyzwoitego artystę;
nie masz pojęcia, co i gdzie chcesz sobie wytatuować.

A Wy znacie jakieś inne kiepskie powody, żeby zafundować sobie tatuaż? A może sami macie jakieś, których żałujecie?

Wednesday 16 November 2016

Zakupowy detoks: aktualizacja.

Minęło 16 dni, odkąd zaczęłam mój zakupowy detoks, i muszę przyznać, że idzie mi całkiem nieźle.

Owszem, kupiłam trochę rzeczy, ale głównie dla innych (na marginesie dodam, że dziś nabyłam ostatnie świąteczne prezenty, więc tę kwestię mam z głowy i jestem szalenie z siebie dumna), z kilkoma wyjątkami dla siebie.

Wyjątki są całkowicie zgodne z zasadami, które sobie wyznaczyłam. W lumpeksie w Łodzi udało mi się dorwać uroczą szyfonową spódniczkę i długą aksamitną kieckę za zawrotną sumę 35 złotych. Na eBayu upolowałam efektowną bluzkę (wciąż czekam na dostawę). Jedyną nową rzeczą, na jaką sobie pozwoliłam, były kolczyki z The Crypt of Curiosities, które są ręcznie wykonane, więc ich zakup wsparł małego, niezależnego wytwórcę. No dobrze, kupiłam też skarpetki w Primarku, ale to akurat był zakup konieczny.

Zazwyczaj w połowie miesiąca stan mojego konta niebezpiecznie zbliżał się do zera; ba, zdarzało się, że był na minusie. W tym miesiącu, mimo świątecznych zakupów i wypadu do Polski, gdzie puściłam trochę pieniędzy, wciąż mam wystarczająco dużo, by wystarczyło mi do końca miesiąca. To całkiem przyjemne uczucie!

Jeśli pod koniec miesiąca coś zostanie mi na koncie - a wygląda na to, że zostanie - przerzucę to na konto oszczędnościowe, które będzie moim funduszem wakacyjnym. W przyszłym roku mam w planach kilka mniejszych wypadów i jeden duży, więc oszczędności na pewno się przydadzą.

A z innej beczki, jedyne lustro w mojej sypialni to drzwi szafy, a że mam za mało miejsca między nią a łóżkiem, nie jestem w stanie zrobić porządnego zdjęcia temu, co mam na sobie. Więc, póki co, będę wklejać mało porządne, takie jak to:


Sweterek: H&M; spódniczka: wspomniane szyfonowe znalezisko z łódzkiego lumpeksu; buty: River Island, upolowane na eBayu; torba: Killstar; naszyjnik: The Rogue + The Wolf.

Uprasza się o nie zwracanie uwagi na tłustego koteła w tle. Moja Bengalka Cara uparła się, że będzie gwiazdą, ale ubzdurało jej się, że w dzisiejszych czasach karierę robi się nie twarzą, a dupą.

A jutro będzie o tatuażach.

Tuesday 8 November 2016

Mini-poradnik: dieta ketogeniczna na budżecie.

Kiedy zaczynałam moją przygodę z dietą ketogeniczną, martwiłam się, że będzie ona koszmarnie droga. W końcu mięso, które jest podstawą wielu przepisów w tej diecie, sporo kosztuje.

Kilka miesięcy później mogę z całą pewnością stwierdzić, że się myliłam. Podstawą diety ketogenicznej nie jest białko, a tłuszcze. O ile nie trenujesz wyjątkowo intensywnie, nadmiar białka może nawet wyrzucić Cię z ketozy. Wcale nie musisz codziennie jeść steków; ba, możesz z powodzeniem trzymać się diety wegetariańskiej i jednocześnie ketogenicznej. Jeśli chcesz spróbować keto, ale obawiasz się, że ten sposób żywienia wypali Ci dziurę w kieszeni, nie bój nic. Keto i niewielki budżet da się połączyć, o ile znasz kilka przydatnych trików.




  1. Wcale nie musisz jeść więcej mięsa niż dotąd. Tak, może będziesz kupować więcej mięsnych przekąsek, takich jak kabanosy i naturalne wędliny, ale pomyśl, że będziesz je kupować zamiast chipsów i słodkości, więc wszystko powinno się pięknie wyrównać. Istnieje też szansa, że nie będziesz głodny tak często, jak teraz, więc rzadziej będziesz sięgać po przekąski.
  2.  Jeśli jesteś mięsożerny, kupuj mięso w promocjach. Szukaj najlepszych ofert w supermarketach. Jeśli masz w okolicy dobrego rzeźnika, sprawdź, czy nie da Ci zniżki na duże zakupy. Zamiast kurczaka w porcjach - kup całego, starczy na więcej posiłków, a na kościach będziesz mógł ugotować bulion.
  3. Tłustsze kawałki mięsa są tańsze, podobnie jak mielone mięso z większą zawartością tłuszczu kosztuje mniej niż chude. Może się okazać, że na mięso będziesz wydawać mniej, niż jedząc standardowo!
  4. Pomyśl o wszystkich tych rzeczach, których już nie będziesz musiał kupować. Chleb, makaron, ciastka, czekoladowe batoniki, płatki śniadaniowe... Osobiście mam słabość do ciemnej czekolady, więc nadal ją kupuję, ale okazuje się, że ta droga i markowa wcale nie musi być lepsza od tej zwyczajnej. Dla pewności czytaj etykiety, a wkrótce zapamiętasz, co warto kupować, a co lepiej omijać szerokim łukiem.
  5. Przygotowywanie posiłków to klucz do sukcesu. Jeśli masz przed sobą intensywny tydzień, a w niedzielę masz trochę wolnego czasu, przyszykuj jedzenie na zapas. Ja często smażę frittatę z serem i bekonem - tym sposobem mam z głowy śniadania co najmniej do czwartku. Szykuję też mięso do sałatek. Najbardziej lubię szarpaną wieprzowinę i szponder wołowy, które gotuję w wolnowarze, ale z powodzeniem można je zrobić w piekarniku. Samo zmontowanie sałatki to już kwestia paru minut. Na kolację możesz zrobić dużą zapiekankę albo lazanię z bakłażana albo cukinii. Większość przepisów na tego typu dania jest obliczona na 8-10 porcji, więc resztki możesz zamrozić na później.
  6. Przekąski. Jak wspomniałam wcześniej, może się okazać, że nie będziesz po nie sięgał tak często, ale jeśli czujesz mały głód, spróbuj chipsów bekonowych. Plastry bekonu (z przerostami tłuszczu) usmaż albo zgrilluj na chrupko i trzymaj w woreczkach w lodówce. Świetnie smakują same, a jeszcze lepiej zanurzone w śmietankowym serku.
  7. Mrożone brokuły i kalafior są równie dobre jak świeże, a znacznie tańsze. To samo tyczy się szpinaku.
  8. Jeśli nie możesz sobie pozwolić na kupowanie organicznych jaj, stawiaj na te z wolnego wybiegu. Kupowanie dużych opakowań wychodzi taniej, a istnieje spore prawdopodobieństwo, że będziesz jadł dużo jaj, więc zdecydowanie warto.
  9. Jeśli idzie o ser, podobnie jak w wypadku czekolady, czytaj etykiety. Markowe nie zawsze znaczy lepsze! 
  10. I wreszcie najważniejsze - tłuszcze. Tak, prawdopodobnie będziesz wydawać nieco więcej na masło, śmietanę i oliwę, ale o ile nie będziesz kupować najdroższych marek, różnica nie powinna być znacząca.



Tak naprawdę więc przejście na keto nie powinno wypalić dziury w Twoim domowym budżecie - a kto wie, może nawet pomoże Ci zaoszczędzić parę groszy!

A Ty masz może jakieś sposoby na jedzenie LCHF na budżecie? Jakieś ulubione tanie przepisy, którymi chciałbyś się podzielić?

Saturday 5 November 2016

Krótka historia moich krótkich włosów.

Odkąd pamiętam, mam krótkie włosy.

No dobra, technicznie rzecz biorąc, to nie do końca prawda. Pamiętam, kiedy mając lat 13 czy 14, zdecydowałam się ściąć moje długie, brązowe, falujące pukle. Był to jednocześnie akt buntu, jak i praktyczny ruch, bo w tamtym momencie moje włosy, podobnie jak ja sama, nie były w najlepszym stanie. To temat na oddzielną historię i może kiedyś ją tu opowiem.

Pamiętam, że kiedy weszłam do domu z krótką, chłopięcą fryzurą, moja siostra mnie zobaczyła i uderzyła w płacz. Widzicie, ona zawsze chciała mieć takie włosy jak ja, więc mocno przeżyła fakt, że zdecydowałam się ich pozbyć.

Ale dla mnie to było wyzwalające. To było jak zrzucenie starej skóry i stanie się kimś innym. Jak pozbycie się wszystkich moich wątpliwości, niepewności i strachu. Jak zastąpienie mojego pragnienia zadowalania innych - nowym, silnym pragnieniem robienia tego, na co tylko będę miała ochotę.

Dramatyczna zmiana fryzury często przynosi ze sobą zmianę wewnętrzną. W końcu włosy - zwłaszcza dla nas, kobiet - są elementem, który do pewnego stopnia nas określa. I z drugiej strony, czasem drastyczna zmiana na głowie jest odpowiedzią na zmiany życiowe. Zauważyliście, jak często kobiety, po szczególnie bolesnym rozstaniu, zmianie pracy czy czymś podobnym, pędzą do fryzjera i ścinają swoje długie włosy albo zmieniają kolor z czarnego na blond? Owszem, niektóre później tego żałują, ale zazwyczaj okazuje się, że tego właśnie potrzebowały.

Tak było ze mną; nigdy nie żałowałam. Pewnie, lubię patrzeć na długie, zdrowe, błyszczące włosy, Czasem marzą mi się efektowne warkocze albo fantazyjne upięcia. Ale w głębi serca wiem, że gdybym miała długie włosy, pewnie tylko związywałabym je w kucyk, żeby nie przeszkadzały.

Z drugiej strony, krótkie włosy wymagają ciągłej uwagi. Trzeba je często podcinać, żeby nie straciły fasonu. Czasem aż się proszą o nowy kolor, ot tak, dla odmiany. Jeśli myślisz, że z krótkimi włosami nie można się pobawić, jesteś w błędzie. Moje, choć aktualnie bardzo krótkie, a miejscami nawet podgolone, mogę układać na co najmniej 7 różnych sposobów.



Kto wie, może jeszcze przyjdzie pora, kiedy poczuję potrzebę zapuszczenia włosów. I może uda mi się oprzeć pokusie ścięcia ich w połowie zapuszczania.

Ale, póki co, zostanę przy krótkich.

Tuesday 1 November 2016

Co za weekend!

W weekendy zwykle staram się mieszać rozrywkę z relaksem, ale ten miniony był zdecydowanie intensywny. Na tyle, że teraz przydałoby mi się kilka dni wolnego, albo przynajmniej spokojny wieczór w domu, na kanapie.

W piątek, z moimi pięknymi halloweenowymi paznokciami z Primarka, pojechałam do mojej koleżanki Emilii, która dzieli dom z dwójką szalenie sympatycznych polskich gotów. Wypiliśmy kilka drinków, szykując się do wyjścia, a ja miałam okazję zaznajomić się z ich nowym kotem, Pomponiuszem, który jest tak maleńki, że z powodzeniem zmieściłby mi się w kieszeni płaszcza. Swoją drogą, koteł wydawał się szalenie zainteresowany wspomnianym płaszczem. Wspinanie się na firanki jest passé, teraz w modzie jest wdrapywanie się na płaszcze.

hallo01.jpg
Straszne szpony i koteł akrobata

Potem poszliśmy na deathrockową imprezę z cyklu Dead & Buried w północnym Londynie. Lokal wielkości chusteczki do nosa miał zaskakująco dobrze zaopatrzony bar, muzyka była więcej niż przyzwoita, a towarzystwo jeszcze lepsze. Niestety, nie mogłam zostać długo, bo miałam dużo do zrobienia w sobotę, ale na pewno jeszcze tam wrócę. 
hallo02.jpg
Smutek i powaga
Większość soboty spędziłam, lecząc kaca z piekła rodem (notka do siebie: naucz się w końcu, kobieto, że nie miesza się różnych rodzajów alkoholu, chyba, że pociąga cię perspektywa użerania się z bólem głowy i mdłościami do południa). Mimo to udało mi się zrobić całkiem sporo, między innymi uporządkować biżuterię i kosmetyki. Moje naszyjniki wiszą teraz na uroczym wieszaku w kształcie nietoperza, co jest rozwiązaniem praktycznym i dekoracyjnym zarazem.
Wieczorem poszłam na koncert IAMX. Widziałam ich dość niedawno, ale jako że są jednym z moich ulubionych zespołów do oglądania na żywo, nie mogłam tego przegapić. Zaczęli doskonałym No Maker Made Me, po czym zagrali mieszankę nowych i bardzo nowych rzeczy (włącznie z Everything Is Burning z ostatniego materiału, i North Star, który jest chyba moim ulubionym kawałkiem z albumu Metanoia, a na żywo brzmi naprawdę potężnie) ze starociami w rodzaju Kiss + Swallow. Ich występ był, jak zwykle, fantastyczny i zafundował mi prawdziwą huśtawkę emocji, a interakcja zespołu z publicznością była naprawdę magiczna. 
Po koncercie ruszyłam do Slimelight. Na miejsce dotarłam dość wcześnie, ale klub był praktycznie pełen od samego początku, co zdarza się bardzo rzadko, bo normalnie ludzie przychodzą grubo po północy. Szalenie podobały mi się halloweenowe dekoracje; pająki, czaszki i inne straszności doskonale pasują do tej imprezy i przy okazji sprawiają, że klub wygląda mniej obskurnie.

hallo03.jpg
IAMX, dekoracyjne czaszunie w Slimes, i moje krwawe łzy
W niedzielę nie czułam się za bardzo na siłach wychodzić gdziekmolwiek, ale Emilia namówiła mnie na koncert zespołów Snufkin and You Are Wolf. Żaden z nich nie był mi bliżej znany, więc nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, ale koncert był naprawdę przyjemny. Oba zespoły można wrzucić w worek z napisem "folk", przy czym Snufkin gra ciepłą, melodyjną muzykę pełną wokalnych harmonii, a You Are Wolf, którego wokalistka zaskoczyła mnie swoimi możliwościami, jest zdecydowanie bardziej eksperymentalny.
Wczoraj było Halloween, więc nie wypadało po prostu wrócić do domu po pracy. Zamiast tego wraz z koleżanką Adą wstąpiłyśmy na drinki w Ladybird Bar, zachęcone odpowiednio mroczną wystawą i ofertą happy hour. Miejsce okazało się bardzo przyjemne, z ciemnym, przytulnym wystrojem, dyskretną muzyką i pysznymi koktajlami. W menu znalazł się nawet jeden keto-przyjazny napitek, a to nie zdarza się często, więc na pewno jeszcze tam wrócę. Potem dołączyła do nas Emilia i poszłyśmy się objeść do pobliskiego Chipotle (żal było nie skorzystać z jedzenia za £2 dla przebranych, zwłaszcza, że dochód szedł na cele charytatywne). Ogólnie rzecz biorąc, całkiem udany poniedziałkowy wieczór!
hallo04.jpg
Ja wczoraj, nowy wieszak na naszyjniki, oraz głodne gotki przy paśniku
Teraz zdecydowanie przydałby mi się odpoczynek, więc w najbliższy weekend się relaksuję. Z innych wieści, dziś pierwszy dzień mojego zakupowego detoksu - dam Wam znać, jak idzie. Także dziś wypada pierwszy dzień NaNoWriMo, więc pora wygrzebać notatki i wziąć się na poważnie za tę powieść, którą zaczęłam wieki temu. Życzcie mi szczęścia!
A jak Wam upłynął halloweenowy weekend? Robiliście coś straszliwie fantastycznego?