W końcu to zrobiłam. Przejrzałam zawartość szafy i pozbyłam się rzeczy, których nie noszę z tych czy innych względów. Tak, nawet tej spódniczki, w którą się nie mieszczę. Wisiała tak od lat jak jakiś smętny wyrzut sumienia, przypominając mi o tym, że planowałam się odchudzać. Plany planami, a jedzenie takie dobre...
No więc wyrzuciłam, bo już nie mogłam na nią patrzeć.
A jeśli zmaleje mi dupsko, kupię sobie nową, o.
Nie wyrzuciłam tylko mojej ukochanej bluzy, która kiedyś była czarna, a teraz jest szara, znoszona i udekorowana kilkoma dziurami. Nie mogę i już. Tłumaczę sobie, że przecież nie zajmuje dużo miejsca, że włożę ją pewnie jeszcze kilka razy, mimo złachania i ogólnej szmatławości, że mogę zaszyć dziury i pofarbować na nowo (czego pewnie i tak nie zrobię, bo z igłą i nitką mi nie po drodze, a za farbowanie wolę się nie zabierać, bo pewnie źle by się to skończyło).
Może kiedyś wyrzucę. Istnieje jednak szansa, że zamiast tego schowam ją w najgłębszym kącie szafy, ot tak, na pamiątkę.
Macie w swoich szafach takie rzeczy, z którymi nie możecie się rozstać? Rzeczy, które mają dla Was szczególną wartość? Rzeczy, z którymi wiążą się historie, wspomnienia, miłe myśli? Rzeczy, które przeżyły już niejedną garderobianą czystkę?
Jeśli macie - to żaden powód do wstydu. Każdy bywa czasem sentymentalny.
Można zacząć się martwić, jeśli takie zachowane z sentymentu fatałaszki stanowią połowę zawartości szafy.
To samo dotyczy ludzi, z którymi zadajemy się wyłącznie z sentymentu, przez wzgląd na stare dzieje. Ale to już temat na inną notkę...
Mam - piżamę :) Jest przykrótka, sprana na maksa i ma dziurę nie powiem gdzie ;) Ale jakoś tak... No nie mogę się jej pozbyć :) I nawet ją noszę, jak się naprawdę zimno robi :) A C. tylko patrzy wtedy na mnie jak na wariatkę...
ReplyDelete