Thursday 19 January 2012

Larsson, pieniadze i brzydkie slowo na "F".

Nie lubię książek, które są super-mega-popularne. Jeśli widzę, że wszyscy coś czytają, z czystej przekory sama po to nie sięgam. Raz zrobilam ten błąd i sięgnęłam po Coelho. Do tej pory nie rozumiem jego fenomenu.

Za Stiega Larssona zabrałam się dzięki mojemu Tacie. Pewnego pięknego dnia, podczas rozmowy przez telefon, podekscytowanym głosem oznajmił mi, ze koniecznie muszę i już, bo tam jest taka dziewczyna, co mu się ze mną kojarzy i jak czyta o niej, to myśli o mnie. Muszę przyznać, że mnie zaintrygował. No i pomyślałam sobie, że książka, która podekscytowała mojego Tatę (zwykle przy czytaniu zasypiającego), faktycznie musi byc niezła.

Była. Pochłonęłam trzy tomy w tydzień, nie mogłam się oderwać. Ja, która od kryminalnych zagadek zawsze wokałam nowoczesną prozę i zabawę słowem, zaczytałam się w Larssonie. Nie wiedziałam wtedy, że to dopiero początek mojej przygody ze skandynawskim kryminałem (i że Larsson nie jest wcale najlepszym pisarzem tego nurtu). Ale zbaczam z toru.

Obiektywnie rzecz ujmując, trylogia Millenium nie wyróżnia się specjalnie na tle innych powieści tego typu. Larsson pisze sprawnie, rzetelnie, choc z miejsca można wyczuć, że jest bardziej dziennikarzem niz pisarzem (patrz: dbałość o szczegóły, zaczynając od tła społeczno-politycznego, a kończąc na liście zakupów z Ikei). Sama historia jest ciekawa, wciągająca i porusza istotne kwestie, ale to przecież nie wystarczy, by ksiązka odniosła międzynarodowy sukces.

I tu pojawia się Lisbeth Salander. Postać, jakiej chyba nigdy dotąd nie było. Aspołeczna, odziana w czerń chudzinka z twarzą nabitą żelastwem, fotograficzną pamiecią i hakerskimi umiejętnościami, które pozwalają jej znależć dosłownie każdą informację. Kieruje się własnym kodeksem moralnym, wymierza sprawiedliwość sadystycznym świniom i nie ufa nikomu. I myślę, że to właśnie ona jest kluczem do sukcesu trylogii Milennium.

Widziałam szwedzki film krótko po przeczytaniu trylogii i, choć sporo w nim bylo dziur i nieścisłości, podobal mi się bardzo. Kiedy dowiedziałam się, że Amerykanie kręcą własną wersję, nie bylam zadowolona. Planowałam nawet zbojkotować ten film i dopiero nazwisko reżysera (nic nie poradzę na to, że mam słabość do Davida Finchera) i wieść o tym, ze muzykę będzie komponował mój ulubiony duet (Trent Reznor i Atticus Ross) przekonały mnie, by pójść do kina.

Dostałam 2 godziny i 38 minut sprawnie, rzetelnie zrealizowanego filmu. Filmu, który ogląda się dobrze, ale który trochę jednak rozczarowuje. Nasuwa się pytanie: po co? Czyżby chodziło wyłącznie o pieniądze?

Stieg Larsson chciał, by za ekranizację jego książek zabrało się Hollywood. Liczył na to, że dzięki temu temat przemocy wobec kobiet będzie nagłośniony, że zaczną się debaty, dyskusje, rozmowy. Że media w końcu zwrócą uwagę na ten ważny problem. Zamiast tego mamy tylko zwiększony popyt na skórzane kurtki (pewna sieć sklepów odzieżowych wypuściła nawet kolekcję inspirowaną "Dziewczyną z tatuażem") i ciężkie buciory. W końcu bycie jak Salander jest teraz trendy, prawda?

Szkoda.

Czy Hollywood tak bardzo boi się tego brzydkiego słowa na "F"? Czy celowo unika feministycznego przekazu, który w książkach Larssona był wyraźnie widoczny? Być moze. W końcu feminizm nie sprzedaje się zbyt dobrze. Sprzedaje się za to seks i przemoc. Im więcej, tym lepiej, bo w końcu przeciętny odbiorca tyle już się tego naoglądał, że trzeba wytoczyć naprawdę ciężkie działa, by nim wstrząsnąć. A i to nie zawsze się udaje.

Smutny to świat, w którym więcej dyskutuje się o tym, że aktorka przekłuła sobie sutek do roli, niż o przesłaniu, które niesie grana przez nią postać. Z niczego robi się coś, a na to, co naprawdę ważne, zamyka się oczy.

5 comments:

  1. Nie wiem, czy powinnam mówić o tym głośno, ale ja podchodziłam do Larssona kilka razy, za każdym razem zirytowana odkładałam książkę. Wszyscy wokół tłuką mi do głowy, że muszę przebrnąć przez pierwszy tom i dopiero wtedy się zakocham, ale chyba nie mam już siły. Warto próbować dalej?

    ReplyDelete
  2. Patrz, to chyba jakaś telepatia ;) Dzień wcześniej pisałam o trylogii Larssona na Culture Vulture.
    Ja jak na razie przeczytałam książki, zamierzam wybrać się na film (po-sesji) a do tej pory obejrzałam sobie bohaterów ;) i przesłuchałam soundtrack. Książki są rewelacyjne, dobrze zbudowane i czyta się je naprawdę nieźle - co do filmu to wypowiem się później.

    Ale dzisiaj jak zobaczyłam Twe zdjęcie profilowe to stwierdziłam, że jesteś niesamowicie podobna do Noomi Rapace w wersji Salander. Albo raczej jej kreacja do Ciebie ;)

    ReplyDelete
  3. Mrs - warto, o ile nie przeszkadzaja ci dlugasne opisy systemu sluzb specjalnych w Szwecji, polityczne i spoleczne elementy i szczegolowe opisy bardzo banalnych czynnosci (scene zakupow w Ikei niektorzy nazywaja "konsumencka poezja", dla mnie to byl konsumencki koszmar). Moim zdaniem, pierwszy tom byl najslabszy, dwa nastepne tworza interesujaca i bardzo spojna, choc chwilami zagmatwana calosc.
    Arven - widze, ze nie ja jedna staram sie unikac Bardzo Popularnych Ksiazek. Bardzo jestem ciekawa, jakie wrazenie wywrze na tobie film Finchera. Ja musze przyznac, ze bylam odrobine zawiedziona - moze to dlatego, ze w ubieglym roku rezyser rozpiescil mnie swietnym "The Social Network" i oczekiwalam czegos rownie dobrego? Muzyka doskonala, swoja droga.
    A Noomi byla swietna, tak wiec czuje sie skomplementowana :)

    ReplyDelete
  4. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  5. Moja druga połowa jest totalnie zafascynowana skandynawskimi kryminałami, do tej pory trzymałam się od nich z daleka, ale chyba narobiłaś mi ochoty. Muszę koniecznie sprawdzić, co takiego znajduje się na naszych półkach. Popularnych książek też nie lubię i czasami nie rozumiem, skąd ten owczy pęd. A szwedzkie filmy bardzo lubię, mają fajny klimat i dużo szarości, przynajmniej te, które widziałam.
    Twój nowy blog bardzo mi się spodobał :-)

    ReplyDelete