Kiedy nie pedałuję, usycham. Robię sie ospała, zrzędliwa, nieszczęśliwa. Dlatego trudno się dziwić, że wczorajsza awaria moich dwóch kółek wprawiła mnie w podły humor. Mam cichą nadzieję, że usterkę da się jeszcze naprawić. Z drugiej strony, jeśli się nie da, będe miała pretekst do nabycia nowych dwóch kółek...
Znajomi stukają się w glowy i wytrzeszczają oczy ze zdumienia, kiedy mówię im, że jeżdżę na rowerze do pracy bez względu na porę roku. No bo jak to: jesienią, kiedy pada? Albo zimą, kiedy temperatury spadaja do przerażających -2 stopni? W dodatku 16 kilometrów w jedną stronę? Toż to przecież istne szaleństwo!
A ja po prostu to lubię. Bo bycie zależną od kapryśnego publicznego transportu średnio mi odpowiada - na rowerze zawsze wiem, jak długo zajmie mi podróż do pracy albo do domu. Bo fajnie się czasem trochę zmęczyć. Bo oszczędność pieniędzy i czasu też nie jest bez znaczenia. No i mogę zjeść trochę więcej i nie odłoży mi się w biodrach.
Słowem: same plusy!
Trzymajcie więc kciuki za szybkie ozdrowienie mojego dwukołowego rumaka. I za to, bym jak najszybciej znów poczuła roweradość.
Nie wiedziałam że również jesteś taką zapaloną cyklistką:) No i do pracy masz całkiem ładny dystans:) ja Jeżdżę po Szkocji, jeśli masz ochotę poczytać o moich wycieczkach i pooglądać trochę zdjęć, to zapraszam http://ememka.bikestats.pl/
ReplyDeletePozdrawiam!
Mam tak samo, tylko w wersji light :D Do pracy nie jeżdżę, bo za blisko, więc "wsiadam w buty" i łazikuję :D Ale kiedy tylko pojawia się okazja wsiadam na mojego boskiego nirve-mężczyznę życia, zakładam na uszy słuchawki, albo wiosenne ćwierkanie ptaków i jadę, gdzie mnie koła poniosą... Wiatr mi szepcze, wiatr mnie głaszcze i mówi że wszystko jest ok-bardziej przekonująco niż jakikolwiek człowiek :D
ReplyDelete