Czemu tak późno, spytacie? Ano temu, że dopiero ochłonęłam. Albo: prawie ochłonęłam. Bo coś mi się zdaje, że moje pierwsze WGT będę wspominać jeszcze długo. Pewnie gdzieś tak do maja 2015 roku, czyli do następnego WGT.
WGT, czyli Wave Gotik Treffen, to jedna z największych tego typu imprez w Europie. Od pierwszego festiwalu w 1987 roku, który odbył się w Poczdamie i zgromadził kilkaset osób, minęło sporo czasu, a impreza bardzo się rozrosła. W 1992 roku przeniosła się do Lipska i właśnie w tym (pięknym skądinąd) mieście odbywa się do dziś. Liczba uczestników oscyluje gdzieś w okolicach 20 tysięcy.
Od czego zacząć? Może od tego, że jeszcze nigdy nie widziałam takiej inwazji gotów i przedstawicieli pokrewnych subkultur na (wcale niemałe) miasto. Jeśli odwiedzisz kiedyś Lipsk w czasie tego dorocznego zgromadzenia, przygotuj się na to, że wszędzie będzie się roić od odzianych na czarno (no dobrze, nie tylko, ale głównie) postaci.
Druga rzecz: ubrania, kreacje, stylówy, jak zwał, tak zwał. Pewnie, zdarzają się ludzie w bojówkach albo szortach i koszulkach ulubionych zespołów. Ale są i tacy, których kostiumy wywołują niezliczone serie ochów i achów. Tegoroczne WGT było jednym z najcieplejszych w historii, więc nie mogłam wyjść z podziwu dla pań w szerokich wiktoriańskich spódnicach, gorsetach, kapeluszach i zapiętych po samą szyję bluzkach. Naoglądałam się steampunkowców, cybergotów, miłośników industrialu, deathrocka i metalu... I tu takie małe spostrzeżenie: jeśli wydaje ci się, że wszystko już widziałeś, ludzie na WGT i tak cię czymś zaskoczą :)
Trzecia sprawa: jeśli nie chcesz, żeby ominęły cię najlepsze imprezy, zapomnij o śnie. No dobrze, możesz uciąć sobie drzemkę gdzieś tak między 10 rano a południem. Ale istnieje ryzyko, że kiedy zobaczysz program, nie będziesz chciał tego robić. Dlaczego? Otóż program to czterostronicowa książeczka, zadrukowana maleńkimi literkami i pełna festiwalowych wydarzeń: koncertów, imprez, przedstawień teatralnych, wystaw, wykładów i innych różności. Słowem, jest w czym wybierać.
Czwarta rzecz: choćbyś nie wiem jak się starał, i tak nie zobaczysz wszystkiego. Taki już urok dużych festiwali i jedyne, co można zrobić, to pogodzić się z tym i wrzucić na luz. Jak to mawiają mądrzy ludzie, wyżej rzyci nie podskoczysz.
Pięć: warto mieć ze sobą nadwyżkę pieniędzy. "Czarny Rynek", czyli hala zakupowa na Agrze jest ogromna i pełna cudowności, od gorsetów, rękawiczek i kapeluszy po gogle i futrzaste osłonki na buty. Jest też dużo płyt, koszulek i biżuterii. Ja jestem rozpieszczona, bo w moim mieście można kupić praktycznie wszystko to, co tam, ale dla kogoś, kto mieszka w miejscu nie sprzyjającym alternatywnym zakupom, Czarny Rynek będzie rajem i zarazem piekłem, w którym łatwo utopić ostatnie pieniądze...
Sześć: jeśli chcesz jechać na WGT, zarezerwuj nocleg jak najwcześniej. Najlepiej na rok przed. Tak, piszę zupełnie serio. Wielu ludzi, wymeldowując się z hoteli, od razu rezerwuje pokoje na następny rok.
Siedem: jedzenie w festiwalowych budkach nie jest takie złe. Picie jest bardzo dobre, zwłaszcza w Pogańskiej Wiosce, gdzie można spróbować takich pyszności jak piwo z miodem, różane wino czy kirschbier, czyli wiśniowe piwo, w którym zakochałam się od pierwszego łyka.
Długo by pisać, długo opowiadać... Najlepiej pojechać i zobaczyć, bo zdecydowanie warto!
Na przyszłoroczne WGT już zaklepałam mieszkanko i wzięłam wolne z pracy. I coś mi się zdaje, że będę jeździć co roku, bo choć festiwal jest ogromny, to panuje na nim niesamowicie przyjazna atmosfera. A to jest dla mnie szalenie ważne.
Na koniec kilka fotek, bo przecież obiecałam :)