Ostrzeżenie: to będzie notka o makijażu. Więc jeśli jesteś jedną z tych osób, które uważają, że pacykowanie się jest dla ludzi płytkich i próżnych, doradzam błyskawiczną ewakuację.
No, skoro już to ustaliliśmy, to jedziemy.
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam się pacykować. Mam więcej produktów do makijażu niż potrzebuję, ale i tak nie potrafię się oprzeć nowej szmince albo palecie pięknych cieni. Ostatnio naszła mnie myśl, co by było, gdyby ktoś mi to wszystko ukradł albo uszkodził tak, że nie dałoby się tego uratować. Wiadomo, popłakałabym się jak dziecko, ale zaczęłam się zastanawiać, które produkty kupiłabym ponownie z miejsca, nie zważając na koszt. I doszłam do wniosku, że bez większości mogłabym się obyć, ale mam kilka zdecydowanych faworytów, które są na tyle dobre, że zawsze do nich wracam.
Oto lista moich 5 ulubionych produktów - i 2 narzędzia, bez których nie umiem żyć.
1. Anastasia Beverly Hills - pomada do brwi Dipbrow
Wyraziste brwi są w modzie od dłuższego już czasu i wydaje mi się, że każdy entuzjasta makijażu ma swój sposób na ich wykreowanie. Sporo czasu zajęło mi szukanie mojego świętego Graala, niektóre produkty były kompletną porażką, inne spełniały tylko część moich wymagań. Myślałam już, że będę musiała zadowolić się którymś z nich. A potem odkryłam Dipbrow. Miałam obawy, że pomada będzie kłopotliwa w użyciu, ale na szczęście byłam w błędzie. Wystarczy ścięty pędzelek i w miarę pewna ręka. Plusem jest to, że w zależności od ilości użytego produktu, można stworzyć efekt subtelny albo dramatyczny.
2. Jeffree Star - matowe pomadki w płynie
Jeffree Star cieszy się złą sławą i nie mogę powiedzieć, żebym darzyła go specjalną sympatią. Ale co by o nim nie mówić, jego matowe pomadki w płynie nie mają sobie równych. Niektóre odcienie wydają się mieć inną formułę i nie są aż tak fantastyczne (przykładem jest Dominatrix: kolor powala, ale formuła jest klejąca i nieprzyjemna), ale większość jest naprawdę kapitalna: trzymają się przez wieki i praktycznie nie czuć ich na ustach. No i te kolory! Od subtelnych i odpowiednich do pracy (Androgyny, Celebrity Skin) przez ciemne i wyraziste (moje ukochane Unicorn Blood i Weirdo) aż po kompletnie odjechane (Drug Lord, Jawbreaker).
|
Kolory! Wszystkie te kolory! |
3. Kat Von D - Tattoo eyeliner
Z Kat Von D mam zupełnie odwrotnie niż z Jeffree Starem: szalenie cenię ją jako artystkę i uważam, że jest fenomenalna, ale, niestety, większość jej produktów mnie nie powala. Jej eyeliner Tattoo jest wyjątkiem i wydaje mi się, że już nigdy nie będę chciała używać żadnego innego. Czarny jak najczarniejsza noc, trzyma się na powiekach jak marzenie, a w użyciu jest tak łatwy, że kreski potrafię nim zrobić nawet trzęsącymi się dłońmi na najgorszym kacu w życiu. Zdecydowanie mój ulubiony eyeliner, a robię kreski od 20 lat, więc coś tam wiem. Nie jest tani, ale wart swojej ceny.
4. Anastasia Beverly Hills - paleta Modern Renaissance
Bardzo lubię eksperymentować z kolorami na powiekach, ale wiem też, jakie kolory są dla mnie najlepsze. Mam niebiesko-zielono-szare oczy, więc najczęściej uderzam w odcienie pomarańczy, czerwieni, różu i brzoskwini. Kiedy paleta Modern Renaissance pojawiła się w sprzedaży, wiedziałam, że jest dla mnie stworzona. Używam jej średnio 3-4 razy w tygodniu i naprawdę się cieszę, że została włączona do stałej kolekcji, bo niektóre kolory mam już na wykończeniu i wiem na pewno, że kupię drugą, gdy już całą zużyję.
|
Makijaż typu efekt halo, wykonany paletą ABH Modern Renaissance |
5. Dermacol - podkład Make-Up Cover
Czeska marka Dermacol nie jest jakimś gigantem w branży kosmetycznej, ale ich podkład zrobiół furorę i zupełnie mnie to nie dziwi. Jest bardzo gęsty, więc rozprowadzenie go jest nie lada wyzwaniem, ale kryje praktycznie każdą niedoskonałość i nadaje skórze wygląd jak po instagramowym filtrze. Na dzień jest jak dla mnie trochę zbyt ciężki, ale idealnie się nadaje na wyjście. Nawet bez pudru i sprayu do utrwalania trzyma się całą noc. A do tego kosztuje grosze. Same plusy.
...i moje dwa ulubione narzędzia:
1. Szczotka Tangle Teezer
Moje włosy są oficjalnie w ruinie. Zniszczone od farbowania, suszenia i największej zbrodni, jakiej można dokonać na włosach, czyli tapirowania. Staram się je zapuszczać i nagle okazuje się, że muszę je czesać, co przy takim poziomie skołtunienia bywa problematyczne. Zainwestowałam w szczotkę Tangle Teezer, nie bardzo wierząc, że zrobi to jakąś różnicę, i miło się rozczarowałam. Żadna inna szczotka nie radzi sobie z moimi splątanymi włosami bez wyrywania ich z cebulkami. Dodatkowe punkty za różne rozmiary i kolory. Ja mam małą, w kolorze metalicznego fioletu, i jest idealna do torebki.
2. Real Techniques - gąbka Miracle Blender
Tańsza niż oryginalny Beauty Blender, ale równie dobra, a może nawet lepsza, ta mała pomarańczowa gąbeczka robi robotę, jeśli idzie o rozprowadzanie makijażu. Tak jak każdej innej gąbki tego typu, używa się jej na wilgotno, bo inaczej wchłania sporo produktu. To już moja czwarta i na pewno nie ostatnia; mi wytrzymują średnio 6 miesięcy, więc całkiem długo.
A Wy macie jakieś makijażowe święte Graale?